I tu zaczyna się nasza dość nieprawdopodobna historia. Będąc na próbnym czerwcowym urlopie w Grecji jak zawsze postanowiliśmy odwiedzić najdalsze zakątki Peloponezu. Wracając żeby skócić czas przejazdu przecinamy Peloponez po przekątnej przez wysokie góry. Zjeżdżając z którejś z nich widzimy campera na holenderskich numerach z włączonymi światłami awaryjnymi. Niepisane prawo braci caravaningowej głosi iż ” jak możesz to pomóż”. idąc tym śladem zatrzymujemy się. Po krótkiej wymianie zdań dowiadujemy się iż przedmiotem awarii jest prawe tylne koło, którego nie ma czym odkręcić i kolega nie ma czym podnieść samochodu. Nasi rozmówcy są z Austrii i kupili raptem miesiąc czy dwa temu campera w Holandii celem zwiedzania europy. Gdzie są klucze, lewarki nikt nie wie bo nie są to priorytetowe sprawy przy zakupie auta, a właściwie ich nie ma. Panie oddalają się na pogaduszki, a my z pomocą narzędzi z mojego campera zabieramy się do naprawy koła. Prace szybko posuwają się do przodu tylko ja nie potrafię zrozumieć dlaczego kolega z Austrii nic nie rozumie po niemiecku !!! Moja lingwistyka co prawda leży w gruzach, ale żeby podstawowych zwrotów nie znać ??? Jakoś po angielsku dochodzimy do porozumienia i wymiany poglądów. Po naprawieniu auta wraz z żonami zaczynamy krótką konwersację i tu kolejny zoonk koleżanka z Austrii też nie rozumie słowa po niemiecku. Od słowa do słowa /angielski/ dowiadujemy się iż oni nie są z Austrii, a z Australii. Z zamiłowania są podróżnikami, campera kupili w Holandii i w tym 2013 roku zwiedzają południową część europy /6 miesięcy/, a w 2014 będą zwiedzać część północną w tym Polskę. Tu reprezentując nasz słowiański status postanowiliśmy ich zaprosić do nas do Polski. Zaproszenie zostało przyjęte i równocześnie my otrzymaliśmy zaproszenie do nich. Ustaliliśmy termin naszego przyszłorocznego spotkania na 7-8 września 2014 bo tak oni przewidywali pobyt w Polsce, oczywiście ze względu na odległości, urlopy, oraz wiele innych czynników o naszym wyjeździe do nich nie było mowy. Jako iż my i oni byliśmy w trasie niestety szybko po wymianie kontaktów rozstaliśmy się.
Miną rok od naszego spotkania w słonecznej Helladzie. Rok w którym wymienialiśmy e-maile i razem żałowaliśmy iż nie zmieniliśmy planów w Grecji i nie pojechaliśmy chociaż na jeden dzień pod wspólną palmę na polsko-australijskie pogaduszki. Nasi znajomi z dalekiego kontynentu jednak dotrzymali słowa i we wrześniu tego roku nas odwiedzili.
Rozmów polsko-australijskich nie da się opisać. Dzięki pomocy naszej młodszej córki mieliśmy perfekcyjne tłumaczenie i mogliśmy przez czas pobytu naszych znajomych wymieniać poglądy, w zasadzie na każdy temat. Tego nie da się opisać. Rano wstajemy 10 moja żona niestety już w pracy, wspólne śniadanie z polskimi regionalnymi smakołykami /przygotowane przez koleżankę małżonkę/ póżniej wyjazd w teren. Około 15-30 wracamy do domu, żona wraca z pracy wspólny obiad. Ustalamy plan na popołudnie – jakieś małe zwiedzanko, a później clou programu dyskusje. Co można pokazać podróżnikom świata na opuszczonym przez cywilizację śląsku nie wiem, wychodziłem z siebie i stawałem obok, żeby znaleźć miejsca godne obejrzenia przez naszych Gości /zabytkowa kopalnia Guido, Nikiszowiec, Wisła-Szczyrk etc./. Chyba się podobało bo było to coś na pewno innego. Wieczór dyskusje jak u Was jak u nas. Spróbujcie Australijczykom wytłumaczyć co to jest komunizm. /nam się nie udało/. Z innej beczki kolega australijczyk prosi mnie o pomoc w wymianie opon w jego camperze. Mówię nie ma sprawy po kilku telefonach załatwiamy wymianę opon. Po dwóch dniach jedziemy do zaprzyjaźnionego wulkanizatora celem wymiany opon i ten stwierdza, że wózek kolegi nie ma geometrii. Pytam co robimy? Odpowiedź cyt.” jeśli tylko możesz to pomóż mi to naprawić bo samochód za trzy tygodnie idzie do sprzedaży przecież musi mieć wszystko sprawne” !! U nas to raczej się w głowie nie mieści. Suma suma-rum oni codziennie nas zapraszają do siebie. Fajnie by było tylko…. Niestety przychodzi chwila rozstania czułości, mile spędzony czas i coś czego brakuje. Po tygodniu doszedłem do wniosku iż raz się żyje. Szybkie obliczenia i piszemy wnioski wizowe do ambasady australijskiej. Już po trzydziestu minutach mamy wizy dla całej rodziny. Dzwonimy do naszych przyjaciół, którzy podróżują dalej po europie. Zaproszenie podtrzymane zaczynamy organizować wyjazd HURRA.
wrzesień-pażdziernik-listopad-grudzień
Przygotowania w toku najpierw bilety i tu pierwsze schody. Cena biletów Warszawa Brisbane jakiś mały horror, ale jak się powiedziało a to trzeba powiedzieć b. Drobne 27 tysięcy zmieniło właściciela. I tak 16 grudnia liniami Emirates lecimy przez Dubaj do Brisbane z międzylądowaniem w Singapurze. Organizacja naszego miesięcznego pobytu w Australii leży po stronie naszych przyjaciół. Auto wynajmujemy od znajomych naszych przyjaciól. Noclegi organizuje Tom i tak plan jest taki parę dni u nich później 2 tys kilometrów wzdluż Rafy Koralowej do góry i powrót do nich, krótkie parę dni w Brisbane i powrót do Polski. Zwiedzanie w planach parki narodowe, rafa, krokodyle, kangury, trochę outbacku, dżungla – lasy tropikalne, kolej kolo Cairns niestety ze względu na zaporowe ceny wszystko bez campera.
Po wczesnym zapakowaniu się do auta udaliśmy się w kierunku Lotniska Chopina. Wylot z Warszawy o 13-40 kierunek Dubaj samolot Boening 777-300 lini Emirates. Komfort jak w samolocie natomiast posiłki, drinki, obsługa pierwsza klasa. Whiski 12 letnia standard. W tej miłej atmosferze dotarliśmy do Dubaju tu, krótki postój zmiana samolotu na inny i via Singapur dalej luksusowymi iniami Emirates docieramy po łącznie z przerwami 25 godzinach lotu do Brisbane. Tu po dość szybkiej kontroli odpowiedzi kilka razy na te same pytania zostajemy przez oficera słuzb sanitarnych przepuszczeni dalej. Uff kamień z serca przewieźliśmy prezenty dla przyjaciół trochę puszek jest super.Wychodzimy z terminalu, a tu 2 w nocy 28 stopni na dworze. Nasz przyjaciel zabiera nas do siebie autem. Czemu tylko cały czas jedzie po lewej stronie?
Kolejne dwa dni spędziliśmy na zwiedzaniu Sanktuarium Koalii, oraz ogrodu zoologicznego. Miejsca super mają tylko jedną wadę, ceny wstępu. Dla naszej czwórki jest to kwota na poziomie 200 dolarów, zdjęcia z Koalą 18-20 dolarów. Takie tu są ceny. Kolejny dzień w planie las deszczowy z wiszącymi mostami /Park Narodowy/.
Po powrocie z Zoo gdzie oglądaliśmy między innymi przesympatyczne kangury dostałem prezent od syna naszych przyjaciół w postaci małego woreczka ze skóry kangura. Jak myślicie z której części ciała kangura jest ten woreczek ??? Zdjęcie poniżej.
Tak więc zgodnie z planem wybraliśmy się dzisiaj do Parku Narodowego
W lesie deszczowym jak nazwa wskazuje leje i takowej atrakcji doświadczyliśmy co trochę pokrzyżowało nasze plany.
Ze względów pogodowych ewakuawaliśmy się stąd dość szybko i nie udało nam się obejść fajnego ogrodu botanicznego założonego kiedyś przez mieszkańca tego rejonu. Ogród imponuje ilością i różnorodnością roślin, które od wielu lat rozrasta ją się same gdyź ogród jest opuszczony. Szkoda.
W Australii popularne jest grilowanie i pogoda nie stanowi przeszkody w jego realizacji.
Wspólna z rodziną przyjaciół biesiada. Efekty grilowania palce lizać.
Z boku cały czas mieliśmy prześlicznego obserwatora.
Niedziela 4 dzień w Australii;
Pierwsze kroki w bardzo popularnej grze. Przez grzeczność pozwoliliśmy gospodarzom wygrać jednym punktem.
Po zaprawie w rozgrywkach towarzyskich zwiedzanie Brisbane
Dekoracja świąteczna miasta choinki i temperatura 30 stopni
A tak wyglądają przystrojone domy uczestniczące w konkursie na najlępszy wystrój świąteczny;
W poniedziałek odbieramy rano samochód i ruszamy w kierunku północy stanu Queensland. Od jutra koniec obijania taka pozycja, chyba aż do powrotu nie będzie nam grozić;
Ostatnia kolacja u przyjaciół, czyli wspólne robienie placków ziemniaczanych tutaj absolutnie nieznanych.
A to już kolejny dzień wypożyczamy auto Toyota Camry i ruszamy wzdłuź rafy na północ. Gdzieś po drodze nasz pierwszy bungalow. Mieliśmy oglądać składanie jaj przez żółwie, ale w związku z sezonem niezałapaliśmy się na obecny termin. W przeprosinach dostaliśmy butelkę dobrego wina od obsługi ośrodka. Plan nadrobimy wracając jak będą wolne miejsca. Za chwilę ruszamy w kierunku farmy krokodyli.
Jesteśmy w miejscowości Emu Park na wysokości Rockhampton, właśnie chwilę wcześniej mieliśmy zwrotnik Koziorożca. Tutaj znajduje się jedna z największych farm krokodyli około 5 tys. tych sympatycznych gadów.
Po zwiedzaniu farmy przyszedł czas na degustację.
Dziś wigilia jakieś 16 tys. kilometrów od domu. Ale przywieźliśmy ze sobą choinkę. Trudno przy wspólnej kuchni w międzynarodowym towarzystwie i przy 30 stopniowym upale zrobić tradycyjne 12 potraw. Moim dziewczynom to się udało. Co prawda nastąpiła lekka odmienność potraw, ale jednak zawsze zgodnie z tradycją. Były też polskie kolędy i chwile tęsknoty za rodziną, przyjaciółmi i polską świąteczną atmosferą.
W Australii nie obchodzi się wigilii, w ich tradycji jest świętowanie Bożego Narodzenia w towarzystwie rodzinyi przyjaciół, oraz tradycyjne obdarowywanie się upominkami. W związku z powyższym od 26 grudnia we wszystkich sklepach ruszają wyprzedaże. A ja nie mam gdzie się jutro schować przed tym szaleństwem i moimi trzema dziewczynami. Już się dowiedziałem, gdzie po drodze mamy duże centrum handlowe i ile tam można spędzić czasu.
Po wigilii wieczór spędziliśmy w basenie.
Dalej ruszamy w kierunku Mackay gdzie w zasadzie nocujemy tranzytowo z krótkim zwiedzaniem przyległego ogrodu botanicznego.
A tu chciałbym przybliżyć Wam wszystkim pewien temat, który mnie niezmiernie nurtuje;
A mianowicie kiedy jeździliśmy na coroczne wakacje z córkami do Chorwacji obowiązywała tam ichniejsza waluta Kuna. Kuna jest również nazwą miejscowego ptaka i zawsze twierdziłem iż nie ma waluty która szybciej ulania się z portfela niż Chorwackie ptaki. Otóż zmieniłem zdanie zdecydowanie szybciej uciekają z portfela przy mojej rodzince tutejsze dolary, ja nie nadążam z ich uzupełnianiem, Kuny wracajcie mi się tylko wydawało iż w Chorwacji było drogo.
Ciekawostką, która odróżnia ten kraj od naszego jest to iż globalnie nie ma kretyńskich reklam. Nikt w serialach /których jest bardzo mało/ nie przemyca reklam, przy drodze ich nie ma, nie widziałem u przyjaciół sterty promocyjnych śmieci. Ciężarowe potwory też nie mają reklam.
Gdzieś z drogi chwila na kąpiel.
Jakieś 1900 km od Brisbane na północ. Zaczyna się typowa dżungla -lasy deszczowe. Zupelnie inna zabudowa małych miasteczek.
I jesteśmy w ostatnim najdalej wysuniętym punkcie naszej Australijskiej przygody miejscowości Cairns. W planie zwiedzanie Wioski Aborygenów, Zabytkowa Kolej Cairns Kuranda i powrót gondolą nad lasami deszczowymi, Wielka Rafa Koralowa. Wszystko porezerwowane szybkie zakwaterowanie w motelu i czas start. Niestety ze względu na ograniczony dostęp do internetu zdjęcia wyłącznie z tabletu.
Wioska Aborygenów Fajnie zorganizowana prezentacja życia, kultury i zwyczajów Aborygenów z dodatkowymi warsztatami. My poszliśmy na wycieczkę z przewodnikiem śladami natury czyli medycyna i owoce dżungli, dziewczyny natomiast malowanie bumerangów tkaniny, naszyjniki itp. Przeżyciem jest zjadanie tyle co złapanych przez naszego przewodnika mrówek a w zasadzie ich tylnych części. A największa atrakcja dogadać się bez naszych tłumaczek z jak by nie patrzeć z rodowitym Aborygenem. Ale polak potrafi, a na obczyźnie nawet dwa razy lepiej!!!
Kuranda
Dziś Sylwester jest godzina 0 15 i jak to w życiu bywa pojawiają się jakieś małe problemy. Najpierw jakieś robale zaatakowały nas w hotelu, później przyplątała się jakaś gorączka u mnie, a na koniec spuchła mi dolna łapa. No cóż, od tego mamy ubezpieczenie więc dzwonimy pod telefon alarmowy Warty. Ble ble ble z automatem na lini alarmowej /taki debilizm można tylko unas zamontować/ i już po 10 minutach otrzymujemy informację, że za chwilę Pani prześle nam informacje z danymi placówki medycznej. Trwało to tylko godzinę i mój kolejny telefon 10 minutowy do automatu. Dobra jest okey przyszły namiary jedziemy. Oczywiście przypomina nam się stary kawał jakie są trzy rodzaje białej śmierci, odp. sól, cukier i lekarz pierwszego kontaktu. Centrum Cairns miasto opustoszałe jak u nas. Jest 24 godzinny punkt udzielanaia pomocy. Drobne 100 dolarów zmienia właściciela i zostaję przyjęty przez lekarza. Szybka konsultacja podejrzenie o zakrzep. Doktoro zaleca natychmiastowe usg. Tu zaczynają się pierwsze schody, albo usg w ich przychodni 8-17, albo w szpitalu z przyjęciem na oddział za jedyne 1400 dolarów !!! Wybieramy przychodnię raptem za parę godzin /jest 3 w nocy/ Tak tylko jak to pogodzić z zarezerwowaną dużo wcześniej wycieczką na Rafę. Ostatecznie postanawiam zawieźć rodzinkę rano , niech płyną i chociaż dziewczyny niech zobaczą. Tak postanowione rodzinka się buntuje, ale ktoś decyzję musi podjąć. Trzy godziny spania kierunek terminal portowy. Miła obsługa czas imprezy od 8 rano do 17 powrót za żadne skarby nie da się tego pogodzić z usg, a ja prawie nie mogę na tej łapie chodzić.Pani proponuje nam zmianę rezerwacji na sobotę bez żadnych dodatkowych kosztów, tyle, że w sobotę mamy być 1600 km dalej od Cairns. Nie wiem co zadziałało, czy mój urok osobisty, czy też perfekcyjna znajomości języka ??? czy też inny czynnik, dostajemy propozycję zmiany terminu na jutro tj. Nowy Rok. Hura jedziemy więc na usg. Tutaj znowu fajnie na dzisiaj nie ma żadnych wolnych terminów no chyba, że o 9 30 nie przyjdzie jakiś niepewny pacjent. Czekamy. Udało się aparatura 1 klasa obsługa perfekt i co najważniejsze nie ma mowy o zakrzepach. Pacjent zdrowy tyle, że lżejszy o nie całe 600 dolarów. Idziemy spać, spać i jeszcze raz spać. Ja wykończony, dziewczyny też do tego codzienne wstawanie o 6-7 rano dość, przerwa do popołudniowej wizyty u doktota. Doktoro nr2 rodem z Singapuru wykazał się całkowitym brakiem wiedzy medycznej ŻENADA na nic moje tłumaczenia pacjent wg niego ma skręconą nogę i lekarstwem ma być Nurofen tak mam zapisane w odpisie karty chorobowej. W związku z tym przeszedłem na kurację własną, obrzęk powoli mija, a my szykujemy się do sylwestra.
Sylwester w wydaniu tutejszym odbiega znacznie od naszego modelu. Miasto Cairns organizuje dwa pokazy sztucznych ogni o 21 i 24, jakiś zespół muzyczny, oraz w hali targowej kiermasz. Mieszkańcy schodzą się wraz z rodzinami, przyjaciółmi na nadmorską promenadę na której gra zespół muzyczny i albo spacerują, albo siadają na trawie i słuchają grającej grupy. Jest jeszcze trzecia część społeczeństwa, która urządza bardzo tu modne pikniki. Globalnie wszystko odbywa się bez alkoholu. W okolicznych pubach, restauracjach odbywają się spotkania towarzyskie bez muzyki ! Młodzież w małych grupach czasem wypije piwo bez zabaw w naszym rozumieniu. Najciekawszą częścią dla nas był kiermasz. Jest na nim cała gama chińskiego badziewia, jakieś różne smakołyki czyli mała gastronomia i naprędce zorganizowane salony masażu chińskiego. Nas zszokowało międzynarodowe towarzystwo z moczące nogi w wiadrach i siedzące karnie jeden obok drugiego w alejkach hali. Uciekliśmy szybko stamtąd Nowy Rokpowitaliśmy w motelu, a wg czasu polskiego będziemy go witać po raz drugi na Rafie Koralowej.
Dziś Nowy Rok skoro środek nocy 7 rano ruszamy na terminal portowy. Rejs na platformę zacumowaną nad Rafą trwa około 1,5 godziny tam mamy zarezerwowane pływanie dwoma rodzajami przeszklonych łódek, pomost podwodny widokowy przeszklony, pływanie z rurką, oraz nurkowanie z pełnym oprzyrządowaniem. Po dopłynięciu rzucamy się do przebierania w pianki (ocrona przed ewentualnymi meduzami itp.) Pobieramy brakujące maski rurki i do wody. Wrażenia są nie do opisania po pierwsze dno jest jakieś 7-10 metrów poniżej zejścia do wody, większość powierzchni dna pokrywa wielobarwna kultura stworzona przez tysiące lat przez rośliny i zwierzęta morskie stanowiąca obecną Rafę. Całość zdarzenia ma miejsce gdzieś na otwartym Pacyfiku. Do okoła nas pływają ryby osiągające do 1 m długości i mieniące się wszystkimi możliwymi kolorami. Jest super. Po dwóch godzinach wołają nas na szkolenie i za chwilę akwalung i do wody. Tu niestety nastąpiło mało miłe zdarzenie gdyż ciśnienie w uszach plus silny ucisk klatki piersiowej szybko nakazał nam opuścić trap zejściowy. Niestety koniec nurkowania pocieszeniem było tylko to, że takich osób było więcej. Obsługa w zamian proponuje nam zejście pod wodę w specjalnych hełmach. Po kolejnym szkoleniu papierologi schodzimy pod wodę jest ekstra. Personel dokarmia jakimś smakołykiem ryby więc ocierają się one o nas i kaźdą z nich możemy dotknąć !!! Niestety zamieszczam tylko zdjęcia z tableta, reszta z aparatu podwodnego, cyfrówki dopiero po powrocie do domu.
Niestety urlop powoli dobiega końca i czas wracać do Brisbane do naszych przyjaciół. Przed nami jakieś dwa tysiące kilometrów /pod prąd/ . Noga po zastosowanej przeze mnie zmianie gospodarki płynami zaczyna wracać do normy. Mogę chodzić opuchlizna powoli schodzi pacjent będzie żył, a co najważniejsze nadaje się do pracy. Po za wizytą w rezerwacie żółwi zrealizowaliśmy w zasadzie cały plan wycieczki. Co prawda w między czasie zaczął się tworzyć nowy, ale to musimy z braku czasu przełoźyć na następny raz. Wracamy. Pogoda ne szczęście trochę odpuściła. Czasami pada, lub leje ale jest bardzo ciepło więc to tylko nam pomaga w podróży. W końcu jesteśmy tutaj w porze deszczowej i w rejonie lasów deszczowych więc nie może być inaczej.
Nie wiem co prawda dlaczego, ale samochód trzeba okresowo tankować /beznadziejne/. A tu niespodzianka paliwo zasadniczo tańsze niż u nas przyjmując dolara na poziomie 3 zł benzyna kosztuje około 3,60 MIłE Ale to jedyny taki bonus. Resztę o cenach podam w podsumowaniu.
Po przejechaniu strasznie monotonną drogą około 700 km zatrzymujemy się u siostry naszej przyjaciółki w okolicy miejscowości Prosperine. Gospodarz jest naukowcem i specjalizuje się w gadach ze szczególnym uwzględnieniem jaszczurek. Tego co nam opowiedział nie da się zapamiętać, a co dopiero opowiedzieć. Brać karawaningową z pewnością zainteresuje Toyota Land Cruiser z pełnym wyposażeniem terenowyn, oraz specjalna przyczepa cempingowa również z pełnym osprzętem firmy ARB. Zestawem tym nasz gospodarz penetruje bezdroża Australii oddając sięswojej pasji i pracy naukowej. My słuchamy z otwartymi ustami i zazdrościmy tak pasji jak i możliwości. Przy okazji dziękujemy za wspaniałą gościnę. Pierwsze zdjęcie przedstawia owoce wychodowane przez naszych gospodarzy w swoim ogrodzie. Jakie to owoce nie wiem wiem tylko iż były pyszne.
Dziś po dwóch dniach sielanki docieramy do Bargary rejon Bundabergu gdzie po 650 km za kółkiem spędzimy noc i udajemy się do rezerwatu gdzie żółwie morskie składają o tej porze roku jaja. Żółwie tu występujące zaliczają się do żółwi dużych czyli mają średnio między 1 a 3 metra wielkości. Nasz żółw składa na tej plaży jaja po raz pierwszy, ma około 25 lat i około 1 m długości. Wolontariusze i pracownicy rezerwatu znakują naszego źółwia, oraz pomagają mu w zakopaniu złożonych jaj. Po całej operacji wymęczony żółw wraca do wody, aby powrócić tu ponownie za rok celem powtórzenia operacji. Małe żółwie po wykluciu się z jaj ruszają same prosto do wody na trudną walkę o przetrwanie. Nie wiem jak jest u żółwi, ale u krokodyli , ałe komunikują się ze sobą już na etapie jaja i ustalają w jakiś magiczny sposób termin wyklucia.
Dotarliśmy szczęśliwie do wypożyczalni gdzie oddajemy wiernie nam dotychczas towarzyszącą Toyotę. Przejechaliśmy nią jedyne 4 tysiące kilometrów w większości pod prąd i nie wiem jak to się stało, ale bez najmniejszej ryski. U naszych przyjaciół czeka na nas kolacja noworoczna z atrakcją wieczoru – grilowanym mięsem kangura.
Następne dwa dni spędziliśmy na zwiedzaniu prawdziwej istniejącej od wielu pokoleń farmy owiec. Poznaliśmy historię, życia na farmie, walki farmerów o edukację ich dzieci, wprowadzenie nowych technologii, zdobyczy rewolucji technicznej itp. wynalazków. Niestety ze względów klimatycznych wszystkie owce były na pastwisku, a że farma jest malutka 125 tysięcy hektarów !!! nie udało nam się ich zobaczyć.
I tak nadszedł przedostatni dzień i tu niespodzianka odwiedziliśmy znajomych naszych przyjaciół. Zajmują się oni prowadzeniem farmy z hodowlą bydła. Farma malutka około 150 hektarów do tego dwa konie do doglądania bydła, no i na wypadek deszczu nowiuteńki landek /bo jakoś w pole trzeba dojechać/. Przesympatyczni ludzie trochę inne warunki pracy na gospodarstwie no i inne standarty.
Pompa głębinowa z napędem wiatrakowym.
Wracamy do Brisbane przy okazji oglądając najpiękniejszą plażę otoczoną setkami małych sklepików, hoteli, gastronomi. Nic tylko brać kasę i wypoczywać. Jest i jak to zawsze bywa pewien problem pod nazwą meduzy. Są oczywiście wygrodzone plaże, ale to nie to samo co w Grecji że wchodzi się do wody tam gdzie przyjdzie nam ochota.
Za parę godzin wsiadamy do Airbusa Emirates i poprzez Dubaj Warszawę wracamy do domu. Został nam ostatni dzień przeznaczony na zakupy, pakowanie, ostatnie wizyty w ulubionych miejscach. Trzeba tu będzie wrócić bo z Australii zobaczyliśmy w sumie malutki wycinek, a kraj jest piękny miejscami dziewiczy i zajmuje ogromny obszar.
A ja nie chcę się pożegnać.
Lotnisko Brisbane i nasz Airbus 380-800.
Za chwilę lądowanie szybki lifting i w powrotną drogę do Dubaju.
Atmosfera nieograniczonej ekspresji lini Emirates
Pożegnanie po 14 godzinach lotu z obsługą /zdjęcie cenzurowane – koleżanka małżonka/
Dubaj
I po kolejnych 6 godzinach lądujemy w Warszawie. Samochód z parkingu SZYSZKOWA 45 już czeka. Odbieramy nasz latający rydwan i tylko 300 km w strugach deszczu i jakiejś nieprawdopodobnej zimnicy dzieli nas od domu. Docieramy szczęśliwie kończąc tą fantastyczną podróż. Zmęczeni podróżą zmianą stref czasowych sączymy jakiś trunek rozmyślając o tym kto nas jutro obudzi. Już przywykliśmy do tej niezliczonej ilości ptasich stworów wrzeszczących skoro świt.
Może te linki przybliżą to o czym piszę;
https://www.youtube.com/watch?v=cARj5-UE2Lc
https://www.youtube.com/watch?v=H2wyBU2GzhQ
https://www.youtube.com/watch?v=UXA0-YAoo9Q
Podsumowanie wyjazdu i poprawki do powyższego wprowadzę jak trochę dojdziemy do siebie czyli za parę dni.